niedziela, 21 września 2014

Erasmus on wheels - beginning

Kilka miesięcy temu opublikowałam posta na moim fanpejdżu, w którym z wielką radością poinformowałam wszystkich, że we wrześniu wyjeżdżam na Erasmusa do Czech. Postanowiłam, iż skoro studiuję filologię czeską to najlepszy sposób na naukę to przede wszystkim obcowanie z żywym językiem. Wtedy do wyjazdu było jeszcze tyyyle czasu, że aż sama się dziwię, iż pisząc teraz, siedzę sobie w mieszkaniu w Brnie, a za mną cały Orientation Week i pierwsze dni na uczelni.
Jak podsumować mój pierwszy dzień? Było ciężko, bo początki zawsze są ciężkie, szczególnie dla mnie. Nie piszę tego, aby narzekać, bo właściwie sama tego chciałam… Choć w sumie to czemu nie, chyba mogę sobie trochę ponarzekać? Narzekanie to nie grzech. Nie mówię, że jestem zniechęcona, choć pominę tutaj fakt, że po wszystkich przygodach stwierdziłam, iż "mam to... ekhem gdzieś i wracam do domu", ale ostatecznie jednak zostaję ;) Motywuję się, zaciskam zęby i uczę czeskiego, żeby jednak rozumieć trochę więcej z wykładu o ekonomii biznesu i nie tylko, bo fajnie by było.
Dzień drugi? Kultura Słowian wschodnich już bardziej zrozumiała, czyli powoli do przodu. Dzień trzeci i czwarty wolny.

Może jednak zacznę od początku.
Erasmus to program uruchomiony przez Komisję Europejską, mający na celu finansowanie wyjazdów studentów na zagraniczne, europejskie uczelnie. To tak gwoli wyjaśnienia.

Mój Erasmus jest taki jak wszystkich, ale jednak trochę inny, ponieważ bardziej skomplikowany. Począwszy od poszukiwania mieszkania, przez papierkową robotę, po sam pobyt. Także było i jest wesoło. Decydując się na to, nie miałam zielonego pojęcia, że będę musiała się tak bardzo starać, żeby zorganizować wyjazd.
Na początku wszystko zapowiadało się łatwo. Z mojej uczelni wyjeżdżałam jako druga osoba niepełnosprawna w ich erasmusowej historii. Także zbierałam od wszystkich gratulacje i pochwały, że jadę - "ochy i achy". Wszystko zaczęło się komplikować, kiedy okazało się, że dawny Erasmus został zmieniony na nowego: Erasmus+. Tak więc ten mały, skromny plus zmienił i skomplikował wszystkie możliwe procedury, ale wiadomo, urzędnicy pracę muszą mieć, bo za coś im w końcu trzeba płacić. No to Unia, żeby "uprościć" nam wszystkim wyjazdy, postanowiła unowocześnić starego, dobrego, dobrze działającego Erasmusa. Co spowodowało "ułatwienie" wszystkiego do tego stopnia, że przebywając już teraz na tzw. okresie mobilności, nie otrzymałam stypendium, za które mam żyć w Brnie. Oczywiście już zaznaczam, że jeśli chodzi o wysokość stypendiów, które powinnam dostać, to suma ta jest satysfakcjonująca i nie muszę się o nic obawiać. Jednak sam fakt tego, że na jakiś czas musiałam zrezygnować np. z rehabilitacji, bo po prostu pieniądze, które mam, muszą mi starczyć na wszystko - mieszkanie, jedzenie, transport i jakieś atrakcje, których na Erasmusie jest mnóstwo, jest bardzo irytujący. A uzbieranych na fizjoterapię pieniędzy z 1% podatku, nie można wykorzystać za granicą. Co jest jeszcze bardziej frustrujące? To, że pieniądze są już na kontach Fundacji Rozwoju Systemu Edukacji, zajmującej się programem w Polsce, ale oni jeszcze nie podpisali jakichś papierów, więc uczelnie nie mogą rozdysponować pieniędzy. I tutaj w mojej głowie pojawia się myśl: jeśli ktoś jak ja, wyjeżdża do kraju, gdzie semestr zaczyna się wcześniej niż w Polsce i nie stać go na to, żeby zabrać ze sobą ponad dwa tysiące złotych na życie (trzeba wziąć pod uwagę, że większość najchętniej odwiedzanych przez erasmusowcow krajów jest droższych niż Polsza), to co? Dzwoni na swoją zagraniczną uczelnię i mówi: sorry, nie będzie mnie na zajęciach przez dwa-trzy pierwsze tygodnie, bo mi nie przelali pieniędzy. Czy to jest poważne podejście do sprawy? Erasmus to program, który daje naprawdę duże możliwości, ale to, jak wygląda teraz to po prostu żenada. Dodam jeszcze, że wszystkie dokumenty, umowy, które trzeba było podpisywać, zostały rozesłane do biur wymian na uczelniach około 25. sierpnia. Czyli, dopiero wtedy wyszło na jaw, co trzeba załatwić dodatkowo - założyć konto walutowe i wykupić ubezpieczenia. A ja od 5. września jestem w Brnie.
Okey, pomijając już to papierkowe zamieszanie i pieniądze. Może wspomnę o poszukiwaniach mieszkania. Ze względu na komfort życia i własną wygodę, nie chciałam mieszkać w akademiku, więc trzeba było coś znaleźć. Okazało się, że to wcale nie takie proste, szczególnie z moimi wymaganiami, które wyglądały następująco: jeśli schody do bloku to podjazd musi być, jeśli piętro to winda, korytarz i łazienka, w której się zmieszczę na wózku i podstawowe wyposażenie. No i było ciężko. Wszystkie typowo studenckie mieszkania odpadały, a mieszkanka z windami od pierwszego piętra tym bardziej. W końcu udało mi się znaleźć to, w którym mieszkam aktualnie i przyznaję, że jestem zadowolona. Niestety, agencja nieruchomości zainkasowała dla siebie dość dużo... No ale mam komfort, także tego ;)
W końcu (!), ponad tydzień temu dotarłam do Brna i rozpoczął się Orientation Week, czyli tydzień zapoznawczy. Nie będę się tu rozpisywać na ten temat, gdyż to, co się dzieje na Erasmusie pozostaje na Erasmusie, jednak mogę powiedzieć, że było naprawdę wesoło i imprezowo.
Po tygodniu rozrywek, i rozrywek, i rozrywek, i poznawaniu ludzi z całego świata i weekendzie spędzonym ze znajomymi z Polski, którzy przyjechali mnie odwiedzić, nadszedł pierwszy dzień semestru. Musiałam napisać test, który miał za zadanie określić mój poziom czeskiego i tym samym przydzielić mnie do odpowiedniej grupy na zajęcia. No i bardzo się zdziwiłam, kiedy okazało się, że mój wydział o nazwie "Czeski dla obcokrajowców" nie wiedział nic o fakcie, iż jestem ja i moja Lady Panthera (tym, którzy nie pamiętają, przypominam, że to mój wózek). A placement test gdzie? No na trzecim piętrze. Pomyślałam sobie: eee, normalka. Ale kiedy zobaczyłam osoby z sekretariatu i jedną z wykładowczyń z miną w stylu: "olaboga, co my zrobimy?", to się trochę przeraziłam. Dodatkowo zniechęciłam się, kiedy otrzymałam test i zaczęłam go rozwiązywać. Uzupełniam, uzupełniam, coraz gorzej mi to idzie, kartki się nie kończą, a mózg paruje. Wybawieniem okazał się koniec czasu. Jednakowoż, stwierdziłam, że mój poziom czeskiego jest zbyt słaby, więc nie mam tu nic do roboty, wstydu narobię to wracam do Polski (oczywiście nie na poważnie). Noo, ale okazało się, że po prostu nikt mnie nie zapytał, jak długo się uczę i dostałam test dla osób z ponad 2-letnim stażem w nauce czeskiego. Trochę mnie to pocieszyło. Jednak później miałam kolejne zajęcia i zrozumiałam, że skoczyłam na naprawdę głęboką wodę, ponieważ słuchając wykładu po czesku na temat ekonomii biznesu, rozumiałam tyle, co nic. I tak mniej więcej wszystko wyglądało. Na szczęście, od drugiego dnia wszystko zaczęło się układać, nieporozumienie związane z nieprzystosowaniem budynku zostało rozwiązane.

Początki są zawsze trudne, często zauważam, że te moje szczególnie. Ale z drugiej strony, nikt nie mówił, że życie jest łatwe. Zawsze się wszędzie pcham, ponieważ nie zauważam (a przynajmniej się staram) ograniczeń, także chyba się przyzwyczaiłam do początkowych problemów. Ponarzekać, ponarzekam, a potem głowa do góry i jadę sobie dalej na Pantherze. Przychodzi mi teraz do głowy taki oklepany tekst, że ograniczenia są głównie w naszych głowach, ale, kurczę, to jest prawda. Oczywiście nie byłoby mnie tutaj. gdyby nie te wszystkie osoby, które mi pomagają, lecz jeśli ja sama nie byłabym na tyle otwarta i silna psychicznie to nikt na żadnego Erasmusa by mnie żadną siłą nie wypchnął. Więc korzystajcie ze wszystkich możliwości jakie nam daje życie, bo kiedyś wielu rzeczy będziemy żałować - tych, które mogliśmy robić, a po prostu się baliśmy. Ja aktualnie mam parcie na poznawanie nowych ludzi i korzystanie na maksimum z możliwości, które daje Erasmus, co staram się realizować, ponieważ nie zamierzam pluć sobie kiedyś w brodę, że nie korzystałam z okazji, które się przede mną teraz pojawiają.

A na koniec jeszcze tak oficjalnie: dziękuję za wsparcie i pomoc rodzicom oraz Klaudii.

~

A few months ago I published a post on my fanpage, in which I made a happy and enthusiastic announcement that I was going to Brno in September under the Erasmus Programme. I study Czech Philology, so I decided that the best way to learn that language is to move to a place where it's commonly spoken. When I wrote that there was so much time left to my departure and it's truly shocking that at the present moment I'm already in my flat in Brno, Orientation Week is behind me and I've managed to survive two days at the University. How do I sum up my first day?

It was hard, cause all beginnings are, especially for me. I'm not writing this to complain, cause I'm the one who wanted that in the first place...Duh, nevermind, I can complain a little, it's not a sin. I'm not saying I'm discouraged (although after all those adventures I decided „f*ck this sh*t, I'm out”), in the end I'm staying, trying to find motivation, to get myself together, to study Czech language in order to understand a little bit more during the Business Economics lecture and so on, cause it would be just nice, wouldn't it. Second day? Culture of the Eastern Slavs - easier to understand, so it's slowly getting better.

But let me start from the beginning.
Erasmus is a programme created by European Comission, which enables students to do an internship at European Universities. Just FYI.

My Erasmus is like everybody's, yet different, because more complicated. Searching for a flat, paperwork, stay itself – none of this was nice and easy. Fun fun fun. When I made a decision to join Erasmus Programme, I had no idea that it would require so much effort to actually come here. It all seemed pretty simple at first. I was the second disabled person in my University's Erasmus history. So, obviously, I was receiving plenty of congratulations and best wishes, „oh” „ah”, marvelous! Yeah, sure. Things started to get complicated when it turned out that old Erasmus has been transformed into Erasmus+. This small, inconspicuous + changed and turned all the procedures upside down, but hey, clarks have to be paid for something. European Union, in order to make our lives „easier” has decided to modernize good, old, properly functioning Erasmus. This modernization is a reason why, having already started my mobility period in Brno, I still haven't got my grant which is supposed to cover my expenses. To be fair, the sum of the grant is satisfactory and I don't have to worry about anything, but the fact that I had to take a break from e.g my rehabilitation for some time is quite irritating. I have to pay with my own money for everything – rent, food, transportation and numerous Erasmus attractions. In Poland my rehabilitaion is funded from collected 1% of tax which I can't use abroad. What's even more frustrating? That money is already on FRSE's account, which takes care of Erasmus in Poland, but they haven't signed some papers yet, so universities cannot use the money. I immediately think of this: what if some person goes to a country where the semester starts earlier than in Poland and cannot afford spending over 2 thousand zł of their own money (and most Erasmus coutries are more expensive than Poland) – then what? They call their university and say: sorry, I won't be attending classes for 2 or 3 weeks, beacuse I haven't got my grant yet. Does it look like treating the matter seriously? Erasmus is a programme, which gives you a lot of possibilities, but the way it works at the moment is just pathetic. Let me add that all the documents, agreements, which had to be signed, were sent to erasmus departments at universities on 25.aug. Meaning, only then we found out what other things we had to take care of – open a currency account and buy an insurance. And I moved to Brno on 5.Sep.

Ok, let's skip other money issues and paperwork chaos. I'll tell you something about searching for a flat. For the sake of my own comfort and good living conditions, I didn't want to live in a dormitory, so I had to find something else. It turned out to be quite difficult, especially with my requirements, that is: if there is a staircase, there has to be a ramp, if it's not on the ground floor, there has to be a lift, the hallway and the bathroom have to be large enough for my wheelchair, there has to be basic homeware, etc. So it was difficult. Typical student flats were out of the question, as same as flats where the lift was from the first floor up. I've managed to find a suitable flat eventually and it's the one where I live in and I'm satisfied. Unfortunately, we had to pay a lot of money to the real estate company... but we're comfortable, so nevermind ;)
 More than a week ago I finally came to Brno and the Orientation Week began. I won't tell much about it, cause what happens on Erasmus stays on Erasmus, however I can say there were lots of fun and partying. After a week full of entertainment, getting to know people from all around the world and a weekend spent with my friends from Poland, who paid me a visit, the first day of semester approached.
I had to write a test, which aim was to evaluate my level in Czech and to put me into an adequate group. I was truly surprised when I found out that my department called „Czech for foreigners” had no idea of my and my Lady Panthera's presence (for those who don't remember – it's my wheelchair). An where is the placement test? On the third floor. I thought to myself: eee, typical. But when I saw people from the dean's office and one of the teachers with the look of panic on their faces, like „sweet mother of god, what are going to do?”, I freaked out a bit too. The test itself discouraged me as well. I started to write and felt how worse and worse it was getting, there was a countless amount of pages and my brain was boiling. The end of the time was a godsend. So I thought if my Czech level is so bad, there was no reason for me to stay and I should go home (obviously, not entirely seriously). Buuut, it turned out they just didn't ask me for how long have I been learning Czech and gave me a test for people with at least two-year experience in speaking that language. It comforted me a little. Later on I had a class and I realized I threw myself in at the deep end, because, listening to the lecture in Czech, which was about business economics, I understood next to nothing. And that's pretty much how it all looked like. Luckily, from the second day things started getting better, the problem of the maladjustment of the builidng was solved as well.

The beginnings are always hard, especially for me. On the other hand nobody said that life is easy. I always try to find my way somewhere, because I don't see (or at least I try) limitations, so I guess I got used to difficult beginnings. I will complain but then I will hold my head up and continue my journey on my Panthera. There is this one cliche phrase, that limitations are only in our heads, and it's true. Of course, I wouldn't be here without all those people who help me, but if I myself wasn't open and mentally strong enough, nobody would ever convince me to join Erasmus. Grasp the possibilities that life gives you, because one day we will regret many things – those opportunities which we didn't capture because we didn't have the guts to do it. My present goal is to meet new people and use every opportunities on Erasmus, that's what I'm trying to do, because I don't want to have regrets in the future that I didn't seize the possibilities which were in front of me.

And officially: big thanks for help to my parents and Klaudia!


translation: Beata Skiba

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz