wtorek, 13 grudnia 2016

Brussels on wheels

Piszę trochę po czasie, ale po tych kilku bardzo intensywnych miesiącach - po powrocie ze stażu w Brukseli, zaliczeniu zaległości na uczelni, napisaniu pracy licencjackiej, zdaniu sesji i obronie licencjackiej, potrzebowałam dłuższej chwili dla siebie, dlatego zaniedbałam bloga (co nie powinno mieć miejsca...). I wracam już do Was, bo jest wiele tematów, które muszę poruszyć. A najważniejszy z nich to oczywiście staż w Bruskeli! Zacznę od samego początku...



Jak to się stało, że studentka filologii czeskiej znalazła się na stażu w Brukseli? A pewna dobra dusza podesłała mi informację o konkursie z dopiskiem: "Zając, zgłaszaj się!". Mnie nie trzeba długo namawiać do podejmowania wyzwań, dlatego zdecydowałam się wysłać swoje zgłoszenie do konkursu "Grasz o staż", który zorganizował pan europoseł Marek Plura. Moje CV, list motywacyjny i odpowiedzi na pytania zawarte w formularzu zgłoszeniowym przekonały jury, że warto mi dać szansę i właśnie w ten sposób znalazłam się w finałowej 12-nastce.

Finał konkursu odbył się 5 lutego w Katowicach. Po wykonaniu jednego zadania grupowego oraz rozmowie kwalifikacyjnej, okazało się, że byłam jedną z najlepszych! No i udało się wygrać ten staż.

Oczywiście, żeby nie było za łatwo... Poszukiwanie mieszkania za granicą (i to na miesiąc!) to istny koszmar, zwłaszcza dla kulawego, a biorąc jeszcze pod uwagę tak stare miasto jak Bruksela, czyt. kamienice, jest podwójnie ciężko. Bo tak:
- jeśli schody na wejściu to musi być podjazd,
- jeśli mieszkanie nie jest na parterze to musi być winda,
- jeśli winda to musi być odpowiednio duża, żeby zmieścił się wózek (co w budownictwie na zachodzie wcale nie jest takie oczywiste),
- mieszkanie musi być przestronne, żeby zmieścił się wózek,
- łazienka w mieszkaniu musi być odpowiedniej wielkości, żeby wjechać wózkiem,
- prysznice z wysokim brodzikiem raczej odpadają dla kulawych, nie wspominając tutaj o zbyt wąskim wejściu do kabiny,
- ceny wynajmu...

I tak przez dwa tygodnie przeglądałam sobie różnego rodzaju oferty... w końcu udało mi się natrafić na dobre mieszkanie. Nie mogę powiedzieć, że było idealne, ponieważ:
- na wejściu do budynku był próg, którego nie byłam w stanie pokonać sama (trzeba było przechylić do tyłu wózek podczas wjeżdżania, a w trakcie wyjeżdżania zazwyczaj zawieszałam się na kółkach, które zapobiegają przewróceniu się wózka do tyłu - oczywiście mowa tutaj o elektryku.)


Przepraszam za jakość video, ale nie jestem stworzona do vlogowania (jak widać...) :D

- kolejnym małym problemem była winda. Użyłam słowa "małym", bo po prostu ona była mała. Wózkiem elektrycznym musiałam do niej cofać, joystick wraz ze stelażem wziąć na kolana i wyjąć podnóżki z wózka, bo inaczej bym się nie zmieściła. Wózek zarysowany, winda też, ale wjeżdżałam. Na trzy razy zazwyczaj... 



- do łazienki nie dało się wjechać elektrykiem, Panthera mieściła się w sam raz.

Kiedy szukałam mieszkania, jeden z zaprzyjaźnionych stażystów z Parlamentu zasugerował mi, żeby mieszkanie było jak najbliżej mojego miejsca pracy, tak by tę odległość móc pokonać na wózku. Ja się dziwiłam, bo przecież komunikacja miejska w takim dużym mieście, w stolicy kraju na zachodzie, na pewno będzie na najwyższym poziomie. I tutaj się myliłam... Drugiego dnia w Brukseli, chciałam przetestować trasę autobusem z Placu Luksemburskiego, który znajduje się na przeciwko Parlamentu, do przystanku w pobliżu mieszkania. Okazało się, że autobusy, którymi mogłabym dojechać nie są oficjalnie dostępne dla wózków i kierowca nie wypuścił platformy. Jak się później dowiedziałam od przewoźnika, tylko autobusy ze znaczkiem wózkowca (5 lini) są przeznaczone dla osób poruszających się właśnie na wózkach. Było to dla mnie trudne do pojęcia, ponieważ wszystkie autobusy są niskopodłogowe i mają platformy. Ale według informacji przewoźnika, w tych autobusach, które nie są oficjalnie dostępne dla wózków, platforma może być zepsuta lub kierowca może nie wiedzieć, jak ją wysunąć... AHA. Najpierw myślałam, że to żart, ale nie był. Co zrobiłam? Codziennie, przez miesiąc, spacerek do pracy i z powrotem, czyli ponad 4 kilometry. To, że moje mieszkanie było oddalone od Parlamentu o te 2,2 kilometra było ogromnym szczęściem... Oczywiście, jeśli chodzi o pogodę to nie miałam już tyle farta. To był najzimniejszy kwiecień od kilku lat. Żałowałam, że nie wzięłam czapki, rękawiczek i kurtki zimowej, bo codziennie rano w drodze do pracy towarzyszył mi wiatr i maksymalnie 12 stopni. A kiedy trzyma się dłoń na joysticku przez jakieś 30 minut w jednej pozycji to jest zimno, bardzo zimno, a potem nie da się tej dłoni przez jakiś czas ruszyć. Niestety, w sklepach nie było już rękawiczek ani czapek. Tak że przez ponad tydzień użerałam się ze zgrabiałą z zimna dłonią, ale potem udało mi się ogarnąć rękawiczki i było trochę lepiej. Wyszłam poza strefę komfortu i ogrzewanego samochodu, nie ma co ;)
Mój kolega oprócz wspaniałej rady o odległości mieszkania od Parlamentu wspomniał też o chodnikach. Jak się okazało, w Brukseli obniżanie krawężników przy przejściach nie jest dobrze opanowane. Zazwyczaj pozostaje jakaś różnica między drogą a chodnikiem, co dla niektórych wózków jest sporą przeszkodą. Poruszenie się po Brukseli wymaga wyszukiwania obniżonych krawężników - zjeżdża się w jednym miejscu na drogę i szuka dogodnego miejsca, żeby wjechać po drugiej. 




A tutaj przykład jak nie powinno obniżać się krawężników przy przejściach dla pieszych.

Bruksela nie jest rajem dla wózków. Bardzo trudno jest znaleźć lokal, do którego można się dostać na wózku ręcznym, a co dopiero na elektryku. Typowa brukselska zabudowa to wąskie kamienice i kręte schody. To niestety trzeba zaakceptować, jeśli mieszka się w centrum. W zamian możemy podziwiać przepiękne miasto, które skradło moje serce swoim klimatem, piękną architekturą, zabytkami, parkami... Warto tam być, zwiedzić miasto, zjeść słynne belgijskie frytki, napić się belgijskiego piwa, spróbować małży (najpyszniejsze jakie jadłam), gofry, makaroniki, czekoladę... Pycha, pycha, pycha, ale to nie post o jedzeniu, choć szkoda, bo byłoby o czym pisać :)

A jak wygląda praca w Parlamencie Europejskim?
Fajnie! Byłam przez miesiąc pracownikiem biura posła. Musiałam wykonywać zlecone zadania oraz mogłam brać udział w posiedzeniach i spotkaniach, które odbywały się w tym czasie w parlamencie. Poznałam wielu ludzi i zobaczyłam, jak wygląda europejska polityka od środka. To nie tylko papierkowa robota, ale wystąpienia, przemówienia oraz wyjazdy. Oczywiście, że nie jest to ciężka praca fizyczna, ale również wymaga wielu poświęceń i umiejętności. 

Na temat mojego stażu pojawiło się wiele komentarzy. Dziękuję wszystkim osobom, które mi kibicowały i gratulowały. Dla mnie to był naprawdę wielki sukces. Hejterzy? Nie będę się wdawać w dyskusję. Polecam zrobić coś fajnego i cieszyć się z życia :)

A co dalej ze mną? Apetyt rośnie w miarę jedzenia, ambicje są, więc czekajcie, bo ja nie powiedziałam stop :)

Zdjęcia dla Was!



































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz